Od lat obserwuję, jak raperzy rozwijają swoje biznesy poza muzyką. To fascynujące, jak ta branża ewoluowała od czasów, gdy zarabianie na muzyce było niemal „zabronione” przez środowisko. Pamiętam, jak sprzedaż kilkudziesięciu tysięcy płyt była uznawana za „sprzedanie się”, a prawdziwy hip-hop miał być daleko od komercji.
Dziś widzę, że raperzy znaleźli sprytny sposób na połączenie pasji z biznesem. Pierwszym krokiem jest zazwyczaj własne studio nagraniowe, często nazywane wytwórnią. Te małe studia współpracują z dużymi graczami jak Warner Music, którzy zajmują się dystrybucją. Nazwy tych wytwórni często nawiązują do tekstów utworów – jak Spadyzor Records czy Wielkie Joł.
Kolejnym naturalnym krokiem jest własna marka odzieżowa. To świetne rozwiązanie, bo o ile płytę można łatwo skopiować, to z ciuchami jest już trudniej. Marki te często są powiązane z wytwórnią rapera, co tworzy spójny ekosystem biznesowy. Facebook stał się głównym kanałem promocji – najpopularniejsi artyści mają tam po kilkaset tysięcy fanów, co świetnie wspiera sprzedaż nowych kolekcji 🙂.
Niektórzy idą jeszcze dalej i otwierają własne sklepy, tzw. skateshopy. To ciekawe połączenie kultury hip-hopowej ze sportami ekstremalnymi, które jest szczególnie popularne w Polsce. Niektórzy widzą w tym potencjał na stworzenie sieci franczyzowej, choć to już poważniejsze przedsięwzięcie biznesowe.
Cieszę się, że raperzy znajdują sposoby na rozwój swoich biznesów. W czasach gdy sama muzyka często nie wystarcza do godnego życia, wykorzystanie swojej popularności do tworzenia marek odzieżowych czy innych przedsięwzięć wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Może nie każdy zostanie potentatem jak LPP, ale w swojej niszy może osiągnąć naprawdę sporo 🙂.